Throwback thursday: Polak w elicie światowego kickboxingu – Michał Głogowski

0
2722

Mimo, że to nie był maj, a Saska Kępa już dawno przestała pachnieć bzem, to do dzisiaj jest to jeden z największych sukcesów w polskim kickboxingu zawodowym. Cofniemy się w czasie ponad 10 lat, bo wtedy zaczęła się podróż Michała Głogowskiego, wychowanka TKKF Siedlce, obecnie Boxer Siedlce, trenującego w Akademii Walki Warszawa na salony kickboxingu. Dzisiaj wspominamy marsz siedlczanina do turnieju K-1 World MAX 2010 Final.

Wszystko zaczęło się od walki ze ś.p. Remigijusem Morkeviciusem. Legenda litewskich sportów walki po wielu latach walk w Japonii, gdzie radził sobie całkiem przyzwoicie, miał w Warszawie wywalczyć prawo do udziału w finałowej eliminacji K-1 MAX. Na jego drodze postawiono jednego z najlepszych ówcześnie polskich kickboxerów w wadze do 70 kg, Michała Głogowskiego. Pojedynek był jedną z głównych atrakcji gali K-1 World Grand Prix 2010 w Warszawie, które organizował jeden z najbardziej wpływowych promotorów kickboxingu w Europie, mający szerokie kontakty w Japonii, Donatas Simanaitis. Litewski wojownik przyjeżdżał do Polski owiany już sławą wielkich ringowych wojen w kraju kwitnącej wiśni z zamiarem pokazania lachowi, na jakim poziomie znajduje się kickboxing nad Wisłą, i że Głogowski nigdy nie dojdzie do poziomu, jaki prezentują najlepsi na świecie.

I cały misterny plan duetu Simanaitis – Morkievicius poszedł w p… Michał Głogowski zaprezentował formę życia. Dysponujący lepszymi warunkami fizycznymi ówczesny podopieczny Roberta Popławskiego doskonale zrealizował swój plan taktyczny, który zneutralizował największy atut Litwina, czyli wdawanie się w dzikie wymiany. Po trzech rundach hala Torwar nie miała wątpliwości, że to Polak zwyciężył. Tylko zapominamy o jednej rzeczy. W owym czasie organizacja Simanaitisa była znana z absurdalnych werdyktów sędziowskich. Nie inaczej było w walce Głogowskiego. Po trzech rundach ogłoszono skandaliczny remis bez rundy dogrywkowej, co było STANDARDEM w K-1. Groteska związana z decyzją sędziów skończyła się, gdy walczący w finale 8-osobowego turnieju wagi ciężkiej, który miał miejsce tamtego wieczora, Tomasz Sarara został znokautowany przez Estończyka, Daniela Saploszyna. Na szczęście historia Michała nie skończyła się na walce w Warszawie.

Jego ówczesny manager, Mariusz Radliński stanął na głowie, żeby przekonać Simanaitisa, który miał decydujący głos w kwestii wystawienia reprezentanta Europy w finałowej eliminacji K-1 MAX, że Michał zaprezentuje się w nim lepiej niż litewski gwiazdor. Przepychanki trwały ale w końcu dowiedzieliśmy się, że siedlczanin wystąpi w turnieju eliminacyjnym K-1 World Max, zwanym potocznie Final 16. W Seulu miał zawalczyć z zastępującym Buakawa Por Pramuka, obecnie znanego jako Buakaw Banchamek, Sagadpetem.

Polski kickboxer poleciał do Tajlandii, by jak najlepiej przygotować się do turnieju. Z racji na kontakty jego managera, wspomnianego wcześniej Mariusza Radlińskiego, pojawił się w gymie Fairtex, gdzie trenował znany już wtedy Yodsaenklai. Po miesiącach przygotowań Głogowski znalazł się w stolicy Korei Południowej, by jako pierwszy Polak zawalczyć o wejście do elity światowego kickboxingu. Mający na swoim koncie już pasy WKN i WAKO Pro wychowanek Andrzeja Garbaczewskiego stanął do rywalizacji wśród najlepszych z najlepszych. W owym czasie nie było bardziej prestiżowej organizacji. Po trzech rundach sędziowie wskazali, że Polak i Taj mają stoczyć rundę dodatkową. Michał już w pierwszej rundzie doznał rozcięcia łuku brwiowego, przez który drżeliśmy przez cały pojedynek. Taj dodatkowo trafił zawodnika Akademii Walki kolanem w krocze, a w drugiej rundzie podłączył naszego fightera kopnięciem na głowę. Po nieczystych trzech rundach sędziowie orzekli, że potrzebna będzie runda dodatkowa. Głogowski wiedział, że najbliższe 3 minuty otworzą mu drzwi do największego sukcesu w karierze i na szczęście nie zmarnował okazji. Rzucił wszystko co miał i okazało się to wystarczające na Taja, który nijak miał się do legendarnego Buakawa. Gdy ogłoszono pary ćwierćfinałowe euforia po zwycięstwie Michała opadła.

W ¼ finałowego turnieju Polak miał stanąć naprzeciw namaszczonemu na następcę legendarnego Masato, Yoshihro Sato. Mający jedne z najlepszych warunków fizycznych w całym K-1 MAX Japończyk miał za sobą nie tylko doping rodaków, ale również ściany, które pomagają gospodarzom. Sam Głogowski wiedział, że będzie trudno wygrać na punkty z rywalem, którego organizacja widziała jako mistrza już przed rozpoczęciem gali. W walce niestety nie poszło tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Japończyk okazał się przeszkodą nie do przejścia minimalnie wygrywając kolejne rundy. Sędziowie nie mieli wątpliwości, podobnie jak fani, że to reprezentant kraju kwitnącej wiśni zamelduje się w półfinale. Z lekkim niedosytem ale dumni oglądaliśmy dalsze losy turnieju, którego zwycięzcą okazał się budujący swoją markę Giorgio Petrosyan.

Czym był sukces Głogowskiego? Zdecydowanie największym osiągnięciem polskiego zawodnika w historii kickboxingu zawodowego. Michał był wychowankiem polskiej szkoły kickboxingu, pierwszym który przebojem wdarł się do największej organizacji na świecie i nie został od razu pożarty przez innych. W tym roku minie równe 10 lat od walki z Sagadpetem i Sato, jednymi z najważniejszych walk w historii polskiego kickboxingu zawodowego. Dzisiaj możemy już tylko gdybać, jak mógłby zaprezentować się Głogowski, gdyby udało mu się przeskoczyć Sato, czy miałby szansę z Petrosyanem, czy nastąpiłaby w Polsce Głogowskomania… Tak czy inaczej na koniec pozdrawiamy mieszkającego obecnie pod Warszawą przedsiębiorcę, ojca i męża, który kiedyś dał nam powody do dumy jako fighter.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here